Muzyka francuska – między szarmem, miłością a melancholią, czyli wspomnienie koncertu w Jabłonnie

Jest to rodzaj ogrodu jak z obrazu Poussina, Watteau i Corota. Poetyczny obraz, strzyżony ogród wersalski lub delikatna koronka, coś jak mgła, oparta o fale mórz łagodnych, błękitnych, południowych. Europa łacińska, w której nieprzyzwoitością jest okrzyk namiętny i wszystko ma być zamknięte w formie czystej, wszystko opanowane, doprowadzone do najdoskonalszej precyzji wyrazu. Francja jest krajem, który ze wszystkiego uczynił sztukę równą w hierarchii sztukom pięknym. Tam nie tylko malarstwo, rzeźba, architektura, poezja i muzyka, lecz także konwersacja, kuchnia, moda, a wreszcie i miłość stały się sztuką.

Pisząc tak o jednej z najbardziej poetyckich z narodowych tradycji sztuki, Zygmunt Mycielski podkreślał, że w sztuce francuskiej wszystko to, co uduchowione, nieokreślone, wymykające się opisowi, przystrojone jest w nimb doskonałości stylu, owej łacińskiej tradycji, która za podstawę uznaje umiar, pokorę wobec czasu, umiłowanie, cierpliwość i wytrwałość. Nie byłoby w nas owego szczególnego przeżycia duchowego, gdyby nie muzyka francuska, która od połowy XIX wieku do I połowy XX wieku weszła w czas ścierającej się świetlistości, przygód ducha z nową, rodzącą się abstrakcyjną formą, która bogactwem rozwiązań i gatunków wkracza w życie w całym swoim urodzaju odniesień, zwyczajów i powabów.

Znakomita skrzypaczka, Patrycja Szymańska, patronka cyklu koncertów kameralnych w Jabłonnie (wspieranych organizacyjnie przez Dom Konferencji i Zjazdów prowadzony przez dyrektor Katarzynę Molędę), 23 lutego 2020 roku wystąpiła w przepięknym jabłonowskim Pałacu, wraz z Ewą Skardowską (fortepian) wprowadzając nas w immanentną historię francuskiej muzyki skrzypcowej od lat 80. wieku XIX aż po rok 1924 r. Chociaż tytuł koncertu brzmiał W stronę impresjonizmu (przy okazji wywołując mimowolne skojarzenie ze słynnym ogniwem proustowskiego cyklu W stronę Swanna), wyłaniający się powoli impresjonizm — zjawisko poetyckiego natchnienia nieopisanym światem człowieka i natury, wysubtelnienia na najbardziej nieodgadnione i niezwerbalizowane treści… sam się jawił jako zjawisko nieco nieobecne, i tajemniczo zakryte przed odbiorcą. Wiedziona szczególnym konceptem, Patrycja Szymańska jako punkt dojścia przedstawiła utwór, w którym impresjonizm wymyka się jednoznacznej charakterystyce — utrzymane w poetyce klasycyzującego parnasizmu preludium fortepianowe (w transkrypcji kompozytora na skrzypce i fortepian) Dziewczyna o włosach jak len (nr 8 z I tomu Preludiów). Pozostałe zaś utwory były albo punktem dojścia do zjawiska barwy — impresjonizm bowiem stworzył sam Debussy jako wynik inspiracji bardziej poezją niż malarstwem i dlatego Stefan Jarociński woli nazywać muzykę kompozytora symbolistyczną — bądź dalekim już i zniekształconym rezonansem. 

Przywołując esencję muzyki francuskiej, wyłożoną przez obie artystki tak wszechstronnie w Jabłonnie, nie możemy zapomnieć o miłości jako najwyższej formie uduchowienia w kulturze tego narodu. Jej znakiem był wykonany na początku koncertu przebój wiolinistyki wszechczasów — medytacja z opery Thaïs ówczesnej paryskiej ikony tego gatunku, Julesa Masseneta. Podszyta delikatnym i ofiarnym erotyzmem historia kurtyzany z pierwszych wieków chrześcijaństwa i nawołującego ją do pokory i rezygnacji mnicha Athanaëla, jest jeszcze jedną wariacją w sztuce francuskiej na tematy miłosno-orientalne, znaczone malarstwem Davida, Ingresa czy inspiracją płynącą z bliźniaczej, rosyjskiej Szecherezady Rimskiego-Korsakowa. Zmysłowy, dyskretnie kantylenowy temat, rozwijany na cudowne wyspy czystego śpiewu, Patrycja Szymańska zagrała precyzyjnym, kontrolowanym, nieco zimnym i alikwotowym dźwiękiem, starannym frazowaniem i szarmem, który pozostaje w pamięci słuchaczy.

Potem nastąpiła kulminacja koncertu: pierwsza z dwóch sonat skrzypcowych Gabriela Faurégo, najbardziej rozpoznawalnego po Francku kompozytora francuskiego przełomu II połowy XIX wieku i I połowy wieku XX, mistrza takich gigantów, jak Nadia Boulanger czy Maurice Ravel. Jego muzyka znamionuje to, co najbardziej właściwe okraszonej stylem Prousta epoce fin de siecle’u. Przypomnijmy, że w nowym filmie Romana Polańskiego główny bohater, oficer badający sprawę Dreyfussa, spędza jeden z wieczorów w towarzystwie kochanki w tradycyjnym paryskim salonie, słuchając jednego z kwartetów fortepianowych Faurégo. Muzyka kompozytora nie była ani rewolucyjna, ani szczególnie klasyczna. Prostota przekazu łączyła się u niej z sugestywnością romantycznej imaginacji, a tematy, niczym zawiłe i kręte frazy Prousta, z wytworną elegancją rozsnuwały poetycką myśl, aby ugodzić nas w samo serce. Patrycja Szymańska skupiła się na szerokim rozpostarciu epickiego wyrazu tego utworu, również świetnie współtworzonego przez Ewę Skardowską (burzliwe figuracje, jakby zapowiadające bliźniaczą późniejszą Sonatę A-dur Francka), racząc nas precyzyjnym rysunkiem bogatych modulacji i soczystą barwą rejestru, który nie należy do łatwych na skrzypcach — czasem zatrącającego o altówkowy. Artystki frapowały piękną mollową barkarolą w II części, rozsmakowywały się scherzem-sicilianą w szybkich wartościach i spontanicznych rytmach, by zamknąć utwór finałem z codą o cudownym rozjaśnieniu. Jeżeli Fauré był nazywany przez Debussy’ego „mistrzem szarmu”, artystki znakomicie ten wymiar osiągnęły.

O ile sonata Faurégo zainspirowana była olśniewającą wiolinistyką Pablo Sarasatego, o tyle następny utwór — zgoła inny w charakterze, ale niemniej słynny — powstał dla innego giganta ówczesnej szkoły skrzypcowej — Eugène Ysaÿe’a. Kompozytorzy obu utworów swoją sztuką tworzyli podstawy tzw. nowej ars gallica — rozwijającej się intensywnie późnoromantycznej twórczości kameralnej we Francji, która przez połączenie namiętnego wyrazu i zdyscyplinowanej, lotnej formy, tworzyła coś, co nazywa się narodową esencją muzyki francuskiej. O ile jednak Fauré był owianym mgłami klasykiem, o tyle u Chaussona przejawiła się wrażliwość na estetycznego oponenta muzyki francuskiej tych czasów — władającego rewolucyjnie muzyczną Europą — Ryszarda Wagnera. W swoim posępnym, rozbudowanym Poemacie op. 25 (znanym bardziej w orkiestrowej wersji) Chausson rozsnuwa pesymistyczne myśli, snuje metaforę losu, malowaną tematami pełnymi appoggiatur, z ulubionymi interwałami tercji i swobodnym łukiem nostalgicznej melodii. Ten utwór, wzbijający się na wyżyny wirtuozerii skrzypcowej, przeniknięty jest jednocześnie aurą ballady, a jego zakończenie stanowią — niczym zapowiedź analogicznych środków z I Koncertu skrzypcowego Szymanowskiego — ptasie tryle w pianissimach (ptak zapowiadający śmierć?). Ten utwór w wykonaniu obu artystek zabrzmiał zgodnie ze swoim przeznaczeniem — onirycznie i elegijnie. W partii fortepianu zabrakło trochę selektywności dźwięku. 

Dalej wspomniane preludium Debussy’ego Dziewczyna o włosach jak len, dwudziestokilkutaktowe arcydziełko muzycznej lapidarności, w którym kompozytor — niczym w swoim szkicowniku, w którym notuje rozmaite wyrazy życia, często niedopełnione, kreśli aurę, którą wywołują jasnospłowiałe włosy mieszkanki wysp szkockich — z wiersza słynnego francuskiego parnasisty — Leconte’a de l’Isle’a. Muzyka ta, prosta, naiwna, zarazem hieratyczna i nobliwa niczym antyczne zakorzenienie wiersza ją inspirującego, to mistrzostwo pojedynczego, odmienianego harmonicznie gestu, choć ta estetyka tej miniatury nie jest typowa dla Debussy’ego i nie wypełnia formuły impresjonizmu. Obie artystki dołożyły starań, aby to dziełko zabrzmiało w pełni atencji.

Koncert skończył się żywiołowo — za sprawą poematu Tzigane z 1924 r. Maurice’a Ravela, giganta muzyki XX wieku, twórcy, który w bogactwie idiomów, gatunków i odniesień sublimował najbardziej precyzyjną i ujętą w ścisłe ramy formy ekspresję. Ów „dziecięcy zegarmistrz” w utworze tym przebrał się za romantycznego błazna, skrywając potęgę uczuć za parodią XIX-wiecznej rapsodii cygańskiej w stylu Liszta. Utwór ten jest tak często wykonywany na wszelkich turniejach wiolinistycznych, że nie mogło go zabraknąć. Znakomita artystka, Patrycja Szymańska, wykonała go z mocą wirtuozerii i ekspresji. Ewa Skardowska, profesor warszawskiej uczelni muzycznej, bardzo pewnie akompaniowała.

W ten sposób zatoczyliśmy koło — od pieśni na cześć miłości, przez mowę późnoromantycznych uczuć, obraz zderzenia człowieka ze śmiercią, apoteozę wiosny, aż po czystą żywiołowość — burleskę w ryzach parodii XIX-wiecznego stylu. Takim bogactwem nastroju odznacza się tylko muzyka kraju nad Loarą. Słuchajmy jej więcej.

Pałac w Jabłonnie – 23 luty 2020 r 
Pałacowe spotkania z muzyką „W stronę impresjonizmu” 
Wykonawcy: Patrycja Szymańska – skrzypce Ewa Skardowska – fortepian